Czy chirurżka może być panem?
W 2021 roku grupa Pracuj.pl z inicjatywy Anny Hołdyńskiej przeprowadziła ankietę dotyczącą feminatywów w środowisku zawodowym. A potem – co wydawać by się mogło zupełnie naturalną koleją rzeczy – opublikowała wyniki. No i co?
No i feminatageddon. I znowu te same argumenty antyfeminatywowców. Że „nowomowa”, „wymysły feministek”, że „niepoważnie brzmi” i w ogóle, że grzybicy można od tych feminatywów dostać, eksperyment na ludzkości i depopulacja, a tak w ogóle to feminatywów nie ma, bo ich nie widać i to wymysł mediów i Billa Gatesa.
A natury naszego (fleksyjnego!) języka, cholibka, nikt nie szanuje. Odsyła się ją do kąta i powołuje na zdrowy rozsądek.
I to brak feminatywów w języku miałby być wyrazem zdrowego rozsądku? I zdroworozsądkowo brzmi Wam „pani chirurg”, a „chirurżka” już nie?
Mhm. A „pan chirurżka” też brzmiałby dobrze?
Ludzie, to jest dokładnie to samo. Po prostu rodzaj podmiotu się nie zgadza. Pani trudno jest być chirurgiem, bo jest panią, tak samo jak panu trudno jest być chirurżką, bo jest panem.
Mówicie o sobie „pan Agnieszka Kowalska”? Brzmi poważniej? Nie urąga godności i rozumowi człowieka?
Ale ja wiem, głównym powodem jest jednak to, że „chirurżki” nie da się po prostu wymówić.
Właśnie dlatego ze Skarżyska-Kamiennej wyprowadzili się absolutnie wszyscy. Bo trudno im było wymówić, skąd są.
W takim wypadku od razu chciałem zaapelować o nowe tłumaczenie Harry’ego Pottera. Czym on tam macha? Różdżką? Co to jest za wymysł?! Tego się przecież nie da wymówić. Proszę mi to natychmiast zmienić na „magiczny patyk”. Będzie łatwiej. No i w maskulatywie.
Dobrze, ale ktoś może zapytać o to, dlaczego – skoro formy „pani chirurg/doktor/dyrektor” są potworkami językowymi – w ogóle z nich korzystamy?
Tu zaczyna się robić zabawnie. Feminatywy z języka polskiego przez całe lata rugowali komuniści. Jeszcze zabawniej robi się, gdy pomyślimy o tym, że dzisiejsi przeciwnicy tych zwrotów, to najczęściej panowie o poglądach prawicowych, którzy – w swoim mniemaniu – walczą z „marksizmem kulturowym” (whatever the duck this is). Tymczasem nieświadomie(?) kontynuują komunistyczne dzieło zubażania niepodległej polszczyzny.
A przecież przed odgórną ingerencją władz komunistycznych feminatywy nikogo nie dziwiły. Bo też nie są wymysłem feministek, próbą ingerencji sił „zgniłego zachodu” w nasz język, zamachem na Polskę ani żadną nowomową. Są naturalnym dla naszego języka sposobem wyrażania rodzaju. Dla języka, który wyjątkowo mocno zorientowany jest na rodzaju.
Wystarczy sprawdzić gazety z tamtych czasów. Wszystkich wyznawców Polski Narodowej, wyborców Konfederacji i wielbicieli Romana Dmowskiego odsyłam do prasy endeckiej i chadeckiej.
I, mówiąc szczerze, na myśl o narodowcu czytającym w archiwalnym numerze „ABC” (czyli dziennika związanego z ONR) o prawniczkach, robi mi się ciepło na serduszku.
Kiedyś gościnie, automobilistki, pedagożki (i wszystkimi „loszkami’, z których śmieją się dziś „obrońcy normalności”) nie stanowiły żadnego problemu. Możemy zatem powiedzieć, że dzisiejszy zwrot w stronę feminatywów to po prostu powrót do tradycji.
Ktoś może zapytać, czy nie jest to zwrot na siłę.
Nie. Polszczyzna sama wraca na naturalne tory. Wraca do konstrukcji gramatycznych, które nie stoją w sprzeczności z logiką naszego systemu językowego.
Dobrze, ale dalej nie odpowiedzieliśmy na pytanie o to, czy chirurżka może być panem?
Odpowiadam zatem:
Może. Gdyby to było złe, to Bóg by inaczej świat stworzył.
Ale żeby było łatwiej, człowiek stworzył gramatykę.
Oczywiście możecie mówić „pani chirurg”, „pani prezydent” i „pani doktor”. Nikt nie wtrąci Was za to do językowego więzienia, nie będzie sankcji ani publicznego gilotynowania języków.
Możecie też mówić „pan chirurżka”, „pan prezydentka” i „pan doktorka”.
Wszystkie powyższe formy wypadają jednak dość nienaturalnie, gdyż – delikatnie upraszczając sprawę – nie zgadza się w nich rodzaj. Są jednak poprawne ze względu na uzus językowy. Używano ich tak długo (i niebagatelny wpływ na to miał PRL-owski gwałt na języku), że się do nich po prostu przyzwyczailiśmy.
Co zabawniejsze, dziś korygowanie tej niespójności rodzajowej składnią (dodawanie „pani” do maskulatywu) czy przez paradygmat fleksyjny („doktor powiedziałA”) przychodzi nam łatwiej niż używanie naturalnych dla naszego języka feminatywów.
A równie dobrze można by przymusem przyzwyczaić nas do chodzenia na rękach. I po kilkudziesięciu latach każdy popylałby do góry nogami, pięty zaś miał gładkie jak pupa bobasa. Co więcej: zapewne wszelka próba powrotu do naturalnego stanu rzeczy spotykałaby się z pełnymi oburzenia okrzykami, że chodzenie na nogach to jakichś cholerny nowochód, marksizm kulturowy i w ogóle nie da się wtedy wiązać butów zębami.
Biada ortopedom, którzy próbowaliby wytłumaczyć, jakie są właściwości ruchowe naszych ciał.
Z „panią chirurg” jest tak jak z chodzeniem na rękach.
Można. Ale na nogach jednak łatwiej.
I jeżeli tylko się do tego przekonamy, to zaraz się okaże, że biegać można szybciej, skakać wyżej, a i grawitacja przy sikaniu nie przeszkadza.
Maciej Makselon