Empatia a neutratywy
Wyobraźcie sobie taką sytuację:
wchodzicie na imprezę do znajomych i poznajecie tam nową osobę. Powiedzmy, że ta nowa osoba ma na imię Anna, lecz kiedy po raz pierwszy zwracacie się do niej per „Anno”, ona prosi, by jednak zwracać się do niej w mianowniku. Po prostu nie lubi brzmienia swego imienia w wołaczu. „Anno” brzmi według niej pretensjonalnie.
Co robicie?
Respektujecie jej prośbę i mówicie „hej Anna” zamiast „hej Anno”, czy forsujecie formę, która bardziej pasuje Wam, choć może niekoniecznie Was dotyczy?
Skomplikujmy trochę tę sytuację. Załóżmy, że Anna w ogóle nie chce, by zwracać się do niej przy pomocy urzędowego imienia. Załóżmy, że wiąże się ono dla niej tylko ze złymi wspomnieniami, powoduje u niej dyskomfort. I załóżmy, że poznajecie nową osobę, która konsekwentnie ignoruje prośbę Anny i używa w stosunku do niej imienia, którego ta nie znosi.
I tutaj na sekundę się zatrzymamy. Często słyszymy o tym, że ktoś „narzuca” komuś konkretne określenia. Prezeska, która napisze o sobie, że jest prezeską, narzuca otoczeniu feminatyw. Osoba, która napisze artykuł o sytuacji w Ukrainie narzuca swoim wyborem otoczeniu przyimek „w”.
Pytanie: kto tutaj naprawdę komu coś narzuca? Osoby, które dokonują wyborów językowych, do których mają prawo czy osoby, które odmawiają im prawa do ich dokonywania?
Zadajmy sobie to samo pytanie w kontekście przytoczonej przed chwilą sytuacji. Kto tu komu coś narzuca? Osoba, która prosi, by zwracać się do niej przy pomocy imienia, które nie powoduje u niej dyskomfortu czy osoba, która tę prośbę ignoruje?
Czy respektowanie tej prośby nie jest przypadkiem uznaniem tego, że osoba, którą znaliśmy jako Annę, ma prawo do decydowania o samej sobie?
I tu pozwolę sobie przejść do pytań, które sam często słyszę, tj. pytań o to, jak z językowego punktu widzenia wygląda sprawa osób niebinarnych. Jak się do nich zwracać?
Odpowiadam: empatycznie.
Nie mamy w języku polskim gotowych rozwiązań. Struktura polszczyzny utrudnia pomijanie rodzaju gramatycznego, co oczywiście nie znaczy, że nie da się mówić inkluzywnie. Pojawia się wiele propozycji ujęcia neutralności rodzajowej. Można sięgać po rodzaj neutralny, tj. „ono powiedziało”. Można stosować dukaizmy, tj. mówić „onu przyszłu”, można sięgać po osobatywy, czyli mówić, że „przyszła osoba koleżeńska” i można też po prostu unikać form rodzajowych. Można również – i to jest absolutnie najlepsza z opcji – po prostu zapytać osoby, z którą rozmawiamy, jak mamy się do niej zwracać. To nie jest żadne faux pas, a propozycji wyrażania neutralności rodzajowej w języku jest przecież więcej niż te, które wymieniłem. I cały czas pojawiają się nowe.
Pamiętajmy, że język ma pewien wpływ na rzeczywistość. Starajmy się, by ta, która nas otacza, była kształtowana w jak najbardziej empatyczny sposób. Nasze wybory naprawdę mają na nią wpływ.
Jeżeli Anna nie chce, by zwracać się do niej w wołaczu, to dlaczego mielibyśmy robić jej na złość? Jeżeli nie chce, by używać jej „dead name”, to dlaczego mielibyśmy zmuszać ją do wysłuchiwania tegoż?
Jeżeli podejdziemy do zagadnienia neutralności rodzajowej otwarci i pełni empatii, to gwarantuję, że język sam znajdzie najwygodniejszą drogę.
Taką, na której zmieszczą się wszyscy.
Maciej Makselon